„Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej,
będziecie prawdziwie moimi uczniami
i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.”[1]
- 8, 31-32
Prawo do wolności, jedno z podstawowych praw wymienianych przez Herberta Spencera, zostało w ostatnim czasie poddane procesowi radykalizacji. Teoretycznie wciąż mamy wybór, ale co on oznacza w praktyce? Jeśli wybierzemy białe, stajemy się wrogami tych, którzy wybrali czarne i na odwrót. Skąd ta wrogość? Dlaczego tak chętnie odmalowujemy swoje obrazy w czerni lub bieli, jakbyśmy nie dostrzegali całej palety barw pomiędzy nimi? Już Renoir powiedział: „Natura zna jedynie kolory. Biel i czerń nimi nie są.”[2] Obie są ekspresją światła, biel- odbija wszystkie długości fal świetlnych, czerń- (ta idealna) wszystkie je pochłania. Być może kluczem do zrozumienia tego fenomenu jest chęć posiadania władzy?
Owa władza, która zamiast, podążając za ideą demokracji, brać pod uwagę i dyskutować, coraz częściej bagatelizuje i przemilcza w sposób coraz bardziej arogancki. Prawda bywa niewygodna. Prawda uwiera jak kamyk w bucie. Prawda, jak pisał Aldous Huxley, „ (…) jest wielka, ale większe- z praktycznego punktu widzenia- jest przemilczenie prawdy.” Ten cytat jest ostrzeżeniem dla nas, tak zwanych zwykłych obywateli, którzy w swej naiwności, powierzamy tę władzę ludziom, na których głosujemy. Wierzymy w ich kompetencje, ufamy, pokładamy nadzieję, że będą reprezentować nasze interesy, że będą ponad podziałem na białe i czarne wybierać te kolory, które podobają się większości, bez popadania w skrajność. Tymczasem większość z tych ludzi niedługo po otrzymaniu naszego mandatu zaufania zapada na jakąś dziwną chorobę.
Pierwsze objawy owej przypadłości to zmiana garderoby. Jedni zdejmują swoje zdobne w kolorowe wzory ubrania i przyoblekają się w biel. Zaczynają głosić za Hermanem Melville, że kolory to tylko „ (…) subtelne szalbierstwa (…), a cała Natura maluje się jak ladacznica.” Od tej chwili „biali” pragną wzbudzać w naszych sercach jednocześnie zachwyt i przerażenie. Chcąc być potężni jak lewiatan- albinos z powieści Melville’a stają się hermetyczni, autokratyczni, a nawet neurotyczni. Czują się wyjątkowi, bo przecież biel tak trudno zrobić. Nie można jej uzyskać poprzez łączenie innych kolorów. Cokolwiek do niej dodamy, będzie to zmierzać tylko w jednym kierunku- ku czerni.
Drudzy porzucają pastelowe odcienie na rzecz czarnej barwy. W skrytości przeglądają się w obsydianowych lustrach[3] i niczym John Dee pragną rozmawiać z Aniołami, by posiąść wiedzę tajemną o porządku naturalnym i końcu świata, który dla nich samych istniałby wiecznie.
Owa cicha pieśń bagatelizowania i przemilczania snuje się w najlepsze po zacisznych gabinetach naszych włodarzy i zimnych wnętrzach katedr, a większość z nas- tak zwanych szarych ludzi nie dostrzega, że właśnie nas okadzono. Niby po to, żeby przegonić złe duchy. Niby po to, żeby oczyścić atmosferę z negatywnych emocji. Tylko dlaczego od tego dymu zaczynają nam łzawić oczy? Może dlatego że nie jest to dym z olibanum.
Wróćmy jednak do przypadłości naszych wybrańców. Oprócz zmiany garderoby objawia się ona zmianą wyboru kryteriów. Otóż kompetencje zastąpione zostały upodobaniami natury estetycznej. Jakiś czas temu zostałam zaproszona na poważną rozmowę, dotyczącą objęcia równie poważnego stanowiska kierowniczego. Ku memu zaskoczeniu dowiedziałam się, że odpowiedni kandydat na to stanowisko powinien być „łysy i pomarszczony”. Czy przyjęcie takich kryteriów mam prawo uznać za szczyt arogancji? Nie wiem. Mogę jednak powiedzieć prawdę- mnie uczono, że w podobnych okolicznościach powinny się liczyć kompetencje. Po tym doświadczeniu, które dało mi do myślenia, nie postanowiłam udać się fryzjera, by ogolić głowę. Nie wyrzuciłam też kolorowych ubrań z szafy, bo zgadzam się z John’em Ruskin’em, że „Najczystsze i najoryginalniejsze są te umysły, które najbardziej kochają kolor.”[4] Dlatego nadal będę malować farbami na płótnach i słowami na papierze, używając całej palety barw. Nie lękam się ani lewiatana- albinosa, ani czarnego diabła, bo wiem, że obaj są wytworem wyobraźni. Mogę ich zamknąć między okładkami i odstawić na półkę. I tu raz jeszcze odezwą się „biali” i „czarni” i każą mi okazać pokorę, bo przecież dają mi pieniądze, żebym mogła kupić te książki. Lecz ja ich wtedy pytam: „ (…) czy dając, patrzysz człowiekowi w oczy, i czy dając, dotykasz jego ręki?”[5] Jeśli nie, to jesteś jak królowa z bajki, którą kiedyś opowiedziała mi babcia: „Ulicami miasta, piękną karocą przejeżdżała królowa. Na prawo i na lewo rozrzucała monety. Lud zgromadzony wzdłuż drogi wiwatował i w euforii zbierał pieniądze. Widząc to królowa, górowała nad nimi i powtarzała:
– Czemóż się cieszycie głupcy? Wszak to wasze ciężko wypracowane pieniądze. Samiście je sobie wypracowali w pocie czoła, a teraz jeszcze się po nie musicie schylać.”
Babci i Mamie,
kobietom, które nauczyły mnie,
by nie zginać karku.
[1] Biblia Tysiąclecia, wyd. III
[2] M. Pastoureau, Black
[3] Mowa o obsydianowym lustrze, znajdującym się w British Museum. Lustro zostało wykute z obsydianu przez Azteków i poświęcone bogu Tezcatlipoce.
[4] John Ruskin, Kamienie Wenecji
[5] Ks. Wojciech Węgrzyniak, [w:] 36 i 6 Szymona Hołowni