books, shelves, door-1655783.jpg

Życie i śmierć sztuki

Mija wszystko.- Sztuka
Wieczysta jedynie.
Posąg trwa,
Choć miasto przeminie.

Theophile Gautier

Człowiek ze swej natury jest twórcą. Kreacja jest naszą wrodzoną umiejętnością, która rozwijana, pielęgnowana i stymulowana, potrafi wydawać na świat dzieła sztuki. Niestety nie każdy człowiek staje się twórcą dzieł sztuki. Co zatem decyduje o tym, że niektóre owoce ludzkiej twórczości uznajemy za dzieła, a inne nie? Myślę, że nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Mogę jedynie próbować ją odnaleźć, opierając się na wyznacznikach ustalonych przez badaczy tej sfery naszego życia na przestrzeni wieków. Dzieło musi być ponadczasowe i uniwersalne w swej wymowie. Powinno jednocześnie emanować indywidualną energią emocjonalną artysty, który to dzieło stworzył. Dzieło sztuki nie może być letnie w odbiorze. Letniość bowiem powoduje to, że efekt pracy twórcy jest jedynie wyrobem jednym z wielu, a jego twórca- rzemieślnikiem. Oczywiście nie ma w tym nic złego. Wszak rzemieślnicy stanowią ważną część ludzkości, a ich wyroby są nie tylko praktyczne, ale i estetyczne. Jednak na miano dzieła zasługują tylko nieliczne owoce twórczej pracy. Zatem indywidualność człowieka, jego pasja tworzenia pod wpływem emocji może stanowić pewien wyznacznik.

A czas? Czy malowidła odkryte w 1940 roku w jaskini Lascaux we Francji namalował artysta? Czy nasz przodek żyjący w epoce paleolitu, malując na ścianach wizerunki zwierząt,  miał świadomość, że tworzy dzieło sztuki? A może to czas zdecydował o tym, że tym malunkom, które być może miały tylko ożywić ponure wnętrze jaskini,  nadano rangę dzieła? Czy Rembrandt malując wizerunki ludzi wiedział, że tworzy dzieła sztuki? Został uznany za mistrza światłocienia. Nazywano go „malarzem dusz”, ponieważ jego celem było oddanie emocji bohaterów swoich prac, a nie tylko ich powierzchowności. Geniusz- tak współcześnie o nim mówimy, dodajmy- geniusz, który umierał w nędzy.  Był jednak czas, gdy kopie obrazów Rembrandta, które malował Flinck, sprzedawały się o wiele lepiej niż oryginały. Sam Rembrandt był sfrustrowany tym, że gdyby zaczął malować tak jak jego uczeń Flinck, co mu sugerowano, jego obrazy byłyby kopiami imitacji jego oryginalnych obrazów skopiowanych przez Flincka. Co za absurd?! Dziś z pewnością Rembrandta nie byłoby stać na Rembrandta. A James Joyce – twórca dzieła Ulisses– dzieła, które było równie intensywnie gloryfikowane, co wyszydzane, sam autor zaś, jak  o nim mówiono „zmarł pijany, ślepy i bez grosza”? Dziś w Dublinie stoi jego pomnik, a Ulisses został uznany za dzieło sztuki.

Zatem kolejnym wyznacznikiem decydującym o nadaniu dziełom statusu dzieł sztuki jest ich nowatorstwo, ale przecież wiele dzieł nie ma znamion nowatorstwa, bo wszystkie odznaczają się pewnymi typowymi cechami, które tworzą określony styl, choćby dzieła impresjonistów lub styl barokowy w architekturze. Więc nie zawsze indywidualność twórcy decyduje o tym, czy dzieło zostanie nazwane dziełem sztuki, czasem przesądza o tym styl, a więc pewna powtarzalność i naśladownictwo.

A co z ową letniością? „Sztuka, jak wiara, jednego tylko się boi: letniości.”- pisał w swoich Dziennikach Witold Gombrowicz. Dzieło sztuki powinno wzbudzać emocje wśród odbiorców. Powinno być albo zimne, albo gorące. Odbiorcy powinni współodczuwać to, co czuł artysta podczas procesu tworzenia. To warunek czytelnej komunikacji, która zachodzi między artystą a odbiorcą jego dzieł. Jak zatem ocenić proces komunikacji, który wywołała rzeźba Maurizia Cattelana przedstawiająca papieża przygniecionego meteorytem? Jedni uznali ją za dzieło sztuki, drudzy za profanację wartości religijnych. Przecież dzieło to spełniło swoje zadanie- poruszyło emocje odbiorców, z pewnością nie można nazwać go letnim w odbiorze. Co w tym wypadku zadecydowało o tym, że zostało nazwane dziełem sztuki?

Pozwolę sobie na przytoczenie tu opowieści, która wywodzi się z moich obserwacji. Jakiś czas temu przebywałam w środowisku szwedzkich artystów, którzy licznie zamieszkują land o nazwie Skania, położony na południu Szwecji. Wielu z nich było uznanymi w świecie sztuki twórcami, ale jeden z nich- malarz abstrakcjonista, malujący obrazy wielkoformatowe, nie sprzedawał swoich prac i żył z zasiłku. Któregoś dnia jego los zupełnie się odmienił. Podczas spotkania najbogatszych obywateli Szwecji, które odbywało się w wiejskiej posiadłości jednego z nich, miało miejsce zdarzenie, które nadało zupełnie nowy status dziełom owego malarza. Oto na ścianie w sali balowej, wisiał jeden z obrazów wspomnianego wcześniej artysty. Właściciel, który nabył ten obraz za bezcen, przedstawił swemu bogatemu kompanowi jego twórcę jako wielkiego, dobrze rokującego artystę, którego dzieła zmieniają oblicze współczesnej sztuki. Powiedział też, że zastanawia się nad kupnem tego obrazu, którego przecież już był właścicielem, ale musi przemyśleć jeszcze swoją decyzję, bo suma jest pokaźna, ale dzieło jest warte, by za nie zapłacić właśnie tyle. Oczywisty blef zakończył się tak, że ów biznesmen, zaintrygowany opowieścią kompana, kupił ten obraz, płacąc artyście, notabene po raz drugi, niebagatelną sumę, został jego mecenasem. Dziś prace malarza są wystawiane w najzacniejszych galeriach świata i  zdobią ściany fortec prywatnych kolekcjonerów, zaś krytycy nazywają je dziełami sztuki.

Co w tym przypadku zadecydowało o tym, że obrazy szwedzkiego abstrakcjonisty uznano za dzieła sztuki współczesnej? Czy wystarczy sam talent i praca? A może to łut szczęścia decyduje o tym, że dany artysta tworzy dzieła sztuki? Czy pod podszewką rzeczywistości jest jeszcze coś, co decyduje o tym, że dane dzieło staje się dziełem sztuki?

Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nasza rzeczywistość ma charakter dualny, czyli składa się z tego, co tworzy umysł i co jest poznawalne zmysłami oraz z tego co pochodzi od duszy, czy podświadomości i ma charakter intuicyjny, to można by dopatrywać się pewnego wpływu tej drugiej sfery naszego życia na nadawanie dziełu wymiaru ponadczasowości.

Myślę, że podczas procesu tworzenia, w nielicznych przypadkach, artyści mają dostęp do pola informacji, które jest, które nas otacza, w którym jest wszystko to, co było, co jest i co będzie. Prawdopodobnie  w większości przypadków nieświadomie korzystają z tej wiedzy i przetwarzając ją przez zasoby swojego umysłu, nadając jej wymiar symboliczny, tworzą dzieła sztuki. Uważam, że każde dzieło sztuki jest efektem nie talentu i umiejętności technicznych, ale czegoś, co można by nazwać olśnieniem. Ów stan olśnienia sprawia, że dzieło emanuje mocą, która pochodzi nie z umysłu, a z wnętrza twórcy, z jego duszy. Tak rodzą się wielkie odkrycia i dzieła sztuki. Arcydziełem nie czyni logiczne rozważanie ani umiejętności techniczne, ale to, co leży poza ramami techniki wykonania. Każde dzieło, które porusza, zrodziło się z potrzeby duszy, z najgłębszego pragnienia objawienia tego, co jest niewidoczne dla oczu. W odbiorze dzieła sztuki nie widzimy i nie słyszymy, ale czujemy. Wszystkie dzieła sztuki oparte na natchnieniu i olśnieniu nie mają zbyt wiele wspólnego z umysłem. Rolą umysłu jest uczynić owoc twórczości swym atrybutem. Umysł może idealnie skopiować istniejące już dzieło, ale nigdy nie będzie w stanie stworzyć nowego. Dlatego tylko dzieła stworzone z potrzeby duszy są wiecznie żywe. Inne skazane są na śmierć przez zapomnienie. Zapomnienie, które jest najbardziej wyrafinowaną metodą umierania, bo rozciągając się w czasie wydłuża cierpienie. Zapominając o dziele sztuki, zapominamy także o jego twórcy. Tym samym, w pewnym sensie, pozbawiamy go wieczności. Z tego powodu cierpi też reszta świata, bo śmierć dzieła sztuki to śmierć miłości, bo sztuka, jak pisał Jaume Cambre, „jest dowodem miłości, jaki artysta składa przed ludzkością”. A skoro jesteśmy świadkami śmierci sztuki, śmierci miłości, to znaczy, że dajemy przyzwolenie na pozbawianie nas sensu życia, bo miłość jest tą siłą, która nadaje naszemu życiu znaczenie. To tak, jakby pozbawić każdego z ludzi tożsamości.

Może dlatego człowiek współczesny ma coraz większe poczucie osamotnienia, potrzebę zapełniania wzrastającej w nim pustki galopującą konsumpcją i hałasem, uczucie dezorientacji wywołanej życiem w chaosie…, bo jak pisał Jaume Cambre „(…) staramy się zapanować nad chaosem, wprowadzając porządek przez sztukę”. Jeśli więc pozwalamy umierać kolejnym dziełom sztuki, pozwalamy, by chaos się rozrastał.

Może dlatego dziś świątynie, biblioteki, muzea są puste? Ludzie, zamiast oddać się kontemplacji, doświadczaniu piękna, wzruszenia, oddają się hałaśliwym zabawom, nałogom czy gonitwie za dobrami materialnymi. To powszechne otępienie i zagubienie widoczne jest także w świecie twórców. Dawne dzieła są piękne, bo stworzone według proporcji, świętej geometrii, emanujące przeżywaniem głębokich emocji. A dzieła współczesne? Czym mogą emanować dzieła stworzone w świecie, w którym dzieci mordują, a dorośli taplają się w kisielu? Mam wrażenie, że piękno umiera, a wraz z nim jakaś niewidoczna dla oczu, ale bardzo ważna część ludzkiej istoty, która czyni nas ludźmi.

Niech wizja Hieronima Boscha, przedstawiona na tryptyku Ogród rozkoszy ziemskich, będzie dla nas przestrogą.

                                                                                                                          1 kwietnia 2020