renata-diakow-spotkanie-autorskie-autografy

Wydawców praktyki wstydu.

„Próżna ufność w marmurze,
próżna i w żelezie,
to trwa do skonu świata,
co na papier wlezie.”

Wacław Potocki

      Mimo rozwoju techniki i nowych technologii, mimo upływu stuleci, bo cytat, który rozpoczyna ten esej, pochodzi z XVII wieku, tradycyjne, papierowe książki oraz tradycyjne, papierowe gazety i czasopisma wciąż są publikowane i chętnie kupowane przez czytelników. Czego dowodzi choćby ten skromny fakt, że Ty Szanowny Czytelniku, trzymasz teraz w ręce taki właśnie, papierowy nośnik informacji i czytasz ten tekst. Jednak odnaleźć się na rynku wydawniczym jest niezwykle trudno. Mają z tym problem zarówno wydawcy jak i autorzy.

      Czasem na półkach i w magazynach zalegają czytadła, które po kilku miesiącach cichej egzystencji trafiają na przemiał. Horacy Safrin, polski poeta i satyryk pisał: „Książki oddane na makulaturę dowodzą, że cierpliwość papieru ma swoje granice.” oczywiście w odniesieniu do publikacji, których sam nie był autorem. Tymczasem wiele wartościowych książek nigdy nie trafia na półki księgarskie, a nawet jeśli się to zdarzy, to ich żywot jest bardzo krótki. We współczesnych nam czasach książka żyje około trzech miesięcy. Takie są fakty. Zatem możemy sobie wyobrazić jakiego marketingu i zaangażowania jak wielu osób potrzeba, aby książka zaistniała w przestrzeni czytelniczej, utrwaliła się w pamięci czytelników i zamiast zalegać w magazynach, trafiła do klientów. Od wielu lat na polskim rynku wydawniczym funkcjonuje coś, co Michał Michalski, pisarz i wydawca, nazwał „pedagogiką wstydu”. Być może wnikliwy czytelnik zauważył, że wydawcy zaniechali drukowania informacji o nakładzie książki? Dlaczego? Bynajmniej nie ze względu na konieczność oszczędzania farby drukarskiej. Wstyd pisać, że nakład takiej a takiej publikacji to zaledwie 250 egzemplarzy w kraju, gdzie działa ponad osiem tysięcy bibliotek wraz z filiami i oddziałami.

Zatem dziś, mając kilka tysięcy złotych, mogę sobie wydać książkę w dowolnym wydawnictwie, potem sprzedać kilka egzemplarzy i obwieścić światu, że jestem autorką bestseller’a, bo nikt tego nie sprawdza, nie jest to w żaden sposób uregulowane. To tylko czubek góry lodowej problemów z publikowaniem na polskim rynku. Jako autorka książki otrzymam za każdy sprzedany egzemplarz około 4 złotych brutto, a przecież książka w księgarni kosztuje około 40 złotych. Łatwo policzyć ile zarobię, jeśli sprzeda się nawet cały nakład, czyli te 250 sztuk… Dla porównania w krajach skandynawskich każda biblioteka ma obowiązek kupić jeden egzemplarz nowości wydawniczej, dlatego że tam książkę traktuje się jako dobro kultury a nie wyłącznie jako towar na sprzedaż. W naszym kraju wydawnictwo ma obowiązek przekazania kilku egzemplarzy, za darmo, czyli na koszt autora najczęściej, do Biblioteki Narodowej. I na tym kończy się tak zwane wspieranie autora. Gdyby, wzorem państw skandynawskich, wprowadzić w Polsce podobne regulacje na rynku książki, mogłabym na dzień dobry sprzedać około 8000 książek. To oznaczałoby dla mnie zwrot zainwestowanych  w proces wydawniczy środków oraz zabezpieczyłoby finansowo kilka miesięcy, umożliwiając pracę nad kolejną książką. Póki co, to marzenie, które powoduje, że z westchnieniem zerkam na kolegów autorów i koleżanki autorki z północy naszego kontynentu, zazdroszcząc im, że żyją w miejscu na świecie, gdzie świadomość decydentów jest na znacznie wyższym poziomie.

Być może ten zastój świadomości jest spowodowany brakiem umiejętności posługiwania się językiem choćby angielskim? Wszak wiele publikacji badań naukowych jest dostępna właśnie w tym języku. Skandynawowie od lat są dwujęzyczni. Jednak, biorąc pod uwagę możliwości, które daje technologia, brak kompetencji językowych to kiepski argument.

Oto wyniki badań opublikowanych już w 2014 roku w National Library of Medicine, które pokazują związek między trzema elementami umiejętności czytania (szybkie nazywanie, czytanie słów i płynność) a zmianą objętości kory mózgowej u typowo rozwijających się dzieci. W szczególności zmniejszenie objętości w obszarach kory czołowej i ciemieniowej w miarę upływu czasu było powiązane z lepszymi wynikami behawioralnymi w zakresie szybkiego nazywania, czytania słów i płynności.”[1] To dowodzi, że czytanie książek od najmłodszych lat bardzo korzystnie wpływa na rozwój dzieci. 

Inne badania z 2013 roku opublikowane także przez Niational Library of Medicine pokazują, że „potencjalny mechanizm, dzięki któremu czytanie historii nie tylko wzmacnia obszary przetwarzania języka, ale także wpływa na jednostkę poprzez ucieleśnioną semantykę w obszarach sensomotorycznych”[2]. To oznacza, że czytanie nie tylko rozwija zasób słownictwa, ale pozostawia trwały ślad w budowie struktury mózgu, który sprzyja rozwojowi umiejętności przetwarzania języka.

Badania z 2022 roku potwierdzają, że czytanie książek, czasopism, gazet w wersji papierowej sprzyja lepszemu zrozumieniu treści niż czytanie ich odpowiedników w wersji elektronicznej.[3] Być może to jest przyczyna, dla której choćby intuicyjnie, większość z nas wybiera książki i czasopisma w wersji drukowanej.

I wreszcie wyniki badań opublikowane w czasopiśmie Live Science potwierdzają, „że im więcej ktoś czyta, tym lepiej różne obszary mózgu zaangażowane w czytanie mogą zsynchronizować swoją aktywność[4] i tym lepiej dana osoba będzie czytała technicznie- to ważne badania zwłaszcza w odniesieniu do dzieci. Autorzy badań udowadniają, że ludzki mózg zachowuje plastyczność neuronalną bez względu na upływ czasu, dlatego czytanie i uczenie się mogą być czynnościami praktykowanymi przez całe życie. Do czego Państwa zachęcam.

Wyniki badań, które mnie zaciekawiły najbardziej, potwierdzają, że czytanie sprzyja nie tylko zdobywaniu wiedzy i informacji o otaczającym nas świecie, ale umożliwia gromadzenie doświadczeń, co jest kluczowe dla rozwoju empatii, dla budowania relacji międzyludzkich. Okazuje się, że nie trzeba wcale podejmować działania, by czegoś doświadczyć. Wystarczy o tym przeczytać. Czytając utożsamiamy się z konkretnymi bohaterami literackimi i przeżywamy ich doświadczenia tak, jakby były one nasze. Dodatkowym argumentem przemawiającym na korzyść doświadczania przez czytanie jest fakt, że odbywa się ono w sposób bezpieczny. Tymczasem doświadczanie zwłaszcza przykrych, trudnych stanów emocjonalnych w realnym świecie bywa dla nas źródłem dyskomfortu a nawet poczucia zagrożenia. To dlatego nasi rodzice i dziadkowie czytali nam bajki i baśnie, gdy sami jeszcze nie umieliśmy czytać. Samo słuchanie czytanych opowieści umożliwia przeżywanie takich emocji, jakie są udziałem opisywanych bohaterów. Ten proces ma na celu przygotowanie dziecka do wejścia w świat, który jest pełen zagrożeń, pułapek, nieprzewidywalności. Dlatego czytajmy i zachęcajmy do czytania, bo jak napisał niegdyś Umberto Eco „kto czyta, żyje podwójnie”, dodam, że z pewnością bardziej świadomie.

A co ze wspomnianym w tytule wstydem? Cóż niech się wstydzą wszyscy decydenci, którzy mają możliwości, by wspierać twórców. Mimo braku uregulowań, takich chociażby jak w Skandynawii, to oni decydują, które książki kupią do bibliotek, kogo zaproszą na spotkanie autorskie, komu za nie zapłacą i ile. Być może sami powinni zacząć czytać, by ich świadomość w tym zakresie wzrosła,  żeby umieć rozróżnić książkę napisaną przez człowieka, którego nazwisko widnieje na okładce od książki, którą napisał tak zwany ghostwriter a nie człowiek, którego nazwisko zwykle jest tylko znakiem firmowym na okładce. Nie od dziś wiadomo, że książki nie należy oceniać po okładce, dodam, że wyznacznikiem jakości książki nie jest też nazwisko celebryty, ale jej treść. A tą trzeba przeczytać.

[1] https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4128180/

[2] https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3868356/

[3] https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/35102254/

[4] https://www.livescience.com/59335-adults-who-learn-to-read-show-profound-brain-plasticity.html


Renata Diaków